„Emocje i dobra zabawa – gwarantowane. Polecam!” Alek Rogoziński
Na terenie kampusu Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie dwie sprzątaczki znajdują ciało Ernesta Karasia, znienawidzonego przez współpracowników i studentów profesora. Gdy wykładowca wydawał ostatnie tchnienie, w budynku Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych przebywało tylko dziesięć osób: czy którejś z nich mogło zależeć na usunięciu Karasia? A może po prostu doszło do nieszczęśliwego wypadku? Tak byłoby lepiej dla wszystkich zainteresowanych i samej uczelni, bo skandal mógłby zniszczyć jej i tak nie najlepszą opinię...
„Zbrodnia i Karaś” Aleksandry Rumin to brawurowo napisana, pełna absurdalnego humoru powieść, która łączy elementy kryminału z satyrą na środowisko uniwersyteckie. Zawrotne tempo, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności i galeria bohaterów – z kotem Stefanem na czele – sprawiają, że nie można się od niej oderwać. Barwne perypetie wsysają niczym błoto na drodze do budynków UKSW przy ulicy Wóycickiego w roku 2006.
„Genialny humor, niezwykła konstrukcja powieści, bohaterowie z tej i nie z tej ziemi a do tego odrobina inteligentnej złośliwości na czasie. Ta autorka przewróci świat komedii kryminalnej do góry nogami!” Iwona Banach
„Jeśli nie Oksford, to co? Uksford. Miejsce dla tych, którym się nie udało i którzy skrywają brudne sekrety. Miejsce, w którym tak samo ważny okaże się głos profesora i studenta, jak i sprzątaczki, ducha oraz kota. W „Zbrodni i Karasiu” Aleksandra Rumin pokazuje, że komedia kryminalna może nie tylko bawić, ale i celnie portretować pewne zjawiska. Autorce udaje się bowiem pokazać enklawę siermiężności i prowincjonalności tam, gdzie niektórzy chcieliby widzieć centrum świata. Warto!” Bernadetta Darska.
Premiera książki już 15 marca 2019!
Fragment:
Czwarta
władza
Światła zostały rozstawione, ale twarz prowadzącego
wymagała ostatnich poprawek.
– Pani Kasiu, niech pani lepiej przypudruje policzki,
bo znowu będę się świecił – pouczał mężczyzna, który siedział na składanym
krzesełku ze wszystko mówiącym napisem GWIAZDA na materiałowym oparciu. –
Trzeba dbać o detale, bo inaczej znowu zjadą mnie w „TeleTygodniu”!
– Proszę się nie martwić, będzie idealnie –
wizażystka przekonywała zarozumialca. – Sam Brad Pitt zzielenieje, jak
pana zobaczy w telewizji – dodała przymilnym tonem, bo miała mnóstwo
doświadczenia w postępowaniu z takimi bubkami.
– Tylko nie za dużo podkładu! – wykrzyknął
przerażony, kiedy zbliżała się do niego z gąbeczką nasączoną brązową
mazią. – Czy to na pewno dobry odcień? Ostatnio trochę się opaliłem.
I bez efektu pandy, proszę! Jestem prawdziwym mężczyzną, a takie
tapety są dobre dla bab! – stwierdził z przekonaniem, przyglądając
się z podziwem wypolerowanym paznokciom, nad którymi najdroższa
w stolicy manikiurzystka pracowała długimi godzinami.
– Spokojna głowa, wiem co robię – Kasia ledwo
powstrzymywała złość.
– Pani poprzedniczka też tak mówiła. – Wymownie
spojrzał na kobietę. – Ale już ze mną nie pracuje – dodał
z wyraźną satysfakcją.
Pani Kasia, prawdziwa artystka z wieloletnim
stażem w zawodzie, właśnie miała mu powiedzieć, gdzie dokładnie może sobie
wsadzić swoje groźby, ale przeszkodził jej reżyser:
– Sylwek, jesteśmy gotowi, kręcimy! – wykrzyknął
z fałszywym entuzjazmem, bo od dziecka marzył o robieniu
zaangażowanych dokumentów zdobywających nagrody na międzynarodowych festiwalach
i pracę w telewizji uważał za poniżającą.
Reporter telewizyjny był profesjonalistą w każdym
calu, a przynajmniej tak lubił o sobie myśleć, więc zerwał się
z krzesełka i stanął przed kamerą.
– Cisza! Proszę państwa o ciszę! A co to
jest? – zapytał i wskazał spacerującego między kablami rudego kota.
– Kot – odparł asystent.
– No przecież widzę, że kot, jełopie jeden! –
krzyknął reżyser. – Przepędzić ścierwo, bo plącze się pod nogami
i gotowe wejść nam w kadr!
Asystent, który po trzech miesiącach stażu
w telewizji bardziej od ludzi cenił zwierzęta, uśmiechnął się
przepraszająco do Stefana i dał mu znak, żeby się odsunął. Kot spojrzał na
niego ze zrozumieniem i oddalił się z planu, uprzednio bezceremonialnie
załatwiając się na drogi sprzęt, który ktoś z ekipy zostawił na chodniku.
Reżyser udał, że tego nie widzi, bo mieli dwie godziny opóźnienia, więc
w duchu przeklął sierściucha i wrzasnął:
– Kamera, akcja!
– Witajcie tropiciele sensacji! Przed wami kolejna
mrożąca krew w żyłach historia! Nazywam się Sylwester Kocimiętka,
a to jest najchętniej oglądany program w dziejach telewizji polskiej:
Dziwy nie z tego świata! W dzisiejszym
odcinku odwiedzimy Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie,
gdzie od niedawna dochodzi do bardzo niepokojących zdarzeń. Słychać
przerażające odgłosy kroków, samoczynnie trzaskają drzwi i okna,
przedmioty giną i odnajdują się w dziwnych miejscach, a ludzie
czują jakąś tajemniczą obecność! Czy budynek Wydziału Nauk Historycznych
i Społecznych jest nawiedzony?? To pytanie zadają sobie żyjący
w ciągłym strachu studenci i wykładowcy. Już za chwilę dramatyczne
relacje naocznych świadków! Nie odchodźcie od telewizorów, wracamy po krótkiej
przerwie reklamowej! – zakończył z przejęciem.
– Cięcie! – krzyknął reżyser – Bardzo dobrze,
a teraz dajcie cizię!
Sylwester poprawił włosy i spojrzał pożądliwie na
zaproszoną dziewczynę, która miała na sobie bluzkę z wielkim dekoltem,
a raczej dekolt z bluzką, oraz nieprzyzwoicie krótką spódniczkę
z imitacji skóry. Ustawiła się na wskazanym miejscu i szeroko
uśmiechnęła, ukazując przeraźliwie białe zęby.
– Kamera, akcja!
– Nadal jesteśmy na
kampusie UKSW przy ulicy Wóycickiego. W tle mogą państwo zobaczyć budynek,
o którym niedługo będzie mówiła cała Polska! Jest ze mną pani Arleta
Kręciołek, studentka piątego roku politologii, którą molestował duch. Pani
Arleto – zwrócił się do wypacykowanej dziewczyny z tlenionymi
włosami, która wypychała do kamery imponujący biust – dziękuję, że
zgodziła się pani podzielić z widzami swoją tragiczną historią. Proszę
opowiedzieć, co się stało.
– No… tego… – zaczęła niepewnie.
– Wiem, że to dla pani trudne – ratował sytuację
Sylwek, bo od razu się skapował, że trafił mu się wyjątkowy tłumok – ale
proszę spróbować. Czy duch panią dotykał?
– Tak! – triumfalnie odparła zapytana.
– A gdzie panią dotykał? – drążył prowadzący,
bo widzowie uwielbiali pikantne szczegóły.
– W łazience! –
odparła śniąca o pracy w telewizji Arleta.
– Stop! Cięcie! – wykrzyknął zdenerwowany
Sylwek. – Co to ma być? Skąd żeście ją wytrzasnęli??
– Sama się zgłosiła – odpowiedział reżyser. –
Dobrze, pani już dziękujemy – powiedział do Arlety, która została
brutalnie odsunięta na bok.
– Będę w telewizorze? Bo pochwaliłam się mamusi
i obdzwoniłam wszystkich znajomych! – załkała. – Obiecałeś, że
jak zrobię striptiz, to wystąpię w programie. Przysięgałeś! –
Wskazała oskarżycielsko na reżysera.
– Nie wiem, o czym pani mówi, widzę panią po raz
pierwszy w życiu! – dodał wystraszony, bo w tej branży plotki
roznosiły w błyskawicznym tempie, a on miał żonę i dziecko
w drodze. – Zabierzcie ją! – wydał rozkaz oświetleniowcom
i protestująca Arleta została odsunięta na odległość, z której
awanturowanie się o obiecany czas antenowy nastręczało pewnych
trudności. – Dawać następnego świadka! – Pociągnął nosem. – Co
to za smród?
– To ja – odparł zgodnie z prawdą
i z nieskrywaną dumą Trefny Bolek.
– Pan chce wystąpić przed kamerą w tych brudnych
łachmanach? – zapytał z odrazą reżyser.
– Od tego są łachmany, żeby były brudne – odparło
źródło okropnego zapachu. – Gdzie mam się ustawić?
– Ja z kloszardem nie pracuję! –
zaprotestował Sylwek i strzepnął z marynarki od Armaniego
nieistniejący pyłek kurzu.
– Mnie tam ganc egal – odparł Bolek, bo
w przeciwieństwie do Arlety, która cicho popłakiwała, nigdy nie marzył
o karierze na srebrnym ekranie – ale obiecano mi stówkę za występ
i bez pieniędzy nie odejdę.
– Mam wezwać policję? – zagroził reżyser.
– Mam wezwać kolegów kloszardów? – zagroził Trefny
Bolek. – Panowie chyba mają jakiś terminarz, a szkoda by było, żeby
banda obszarpańców co chwila przerywała wam zdjęcia – dodał
z uśmiechem.
– Masz pan i spadaj!
Reżyser wyjął z własnego portfela banknot
stuzłotowy i wręczył go natrętowi.
– Dwieście!
– Miało być sto!
– Stówka za występ, druga za zmarnowany czas
i straty moralne.
– Dobra. – Reżyser wyciągnął drugi banknot. –
A teraz wynocha!
Trefny Bolek ukłonił się nisko, grzecznie podziękował
i ruszył w dalszą drogę.
– Ta praca mnie
wykończy. Mamy kolejnego świadka? Nie?! Niech to szlag! Na razie kończymy przed
budynkiem i przenosimy się do środka. Adam, zabieraj lampę i idziemy!
Cała ekipa ruszyła w stronę wejścia. Sylwester
właśnie przekraczał próg, kiedy wpadł na niego wielki spaślak.
– Uważaj pan… – zaczął, ale spostrzegł koloratkę
i zmienił ton. – Proszę uważać, proszę księdza. Telewizja
idzie! – zaśmiał się w głos.
– Telewizja? A panowie mają zezwolenie na kręcenie
na terenie uczelni?
– To jest, proszę
księdza, uczelnia państwowa i my mamy prawo tu filmować, bo płacimy
podatki, więc jesteśmy jakby sponsorami tego przybytku! – pewnie odparł
reżyser.
– A ja tu jestem jakby dziekanem i każę wam
się wynosić! – wykrzyknął Alojzy Świderek. – Panie Zygmuncie –
zwrócił się w stronę portierni, nadal blokując drzwi. – Pan tu
pozwoli na chwilę. Trzeba panów z telewizji eskortować z terenu
uniwersytetu.
– Ksiądz dziekan chyba nie wie, z kim rozmawia. To
jest Sylwester Kocimiętka z programu Dziwy nie
z tego świata! – nie dawał za wygraną reżyser.
– Ten od reportażu Mój królik
przepowiedział nadejście Antychrysta? – zapytał dziekan.
– Ten sam –
odpowiedział z dumą Sylwek, bo za ten odcinek dostał nawet kilka wyróżnień
i nagrodę od ministra kultury.
– Kosmici wyjedli mi wszystkie
wiśnie z sadu oraz Kaloryfer kradnie moje sny
to też pana dzieła? – drążył dziekan.
– Widzę, że trafiłem na prawdziwego fana! – Sylwek
rósł w oczach.
Chciał zaproponować wielbicielowi wspólne zdjęcie
i autograf, ale za grubasem pojawił się dwumetrowiec o wyglądzie
rasowego bandyty.
– O, panie Zygmuncie. Dobrze, że pan jest. Proszę
wskazać panom drogę, bo zabłądzili. – Dziekan uśmiechnął się
porozumiewawczo do nowego zmiennika pana Stacha, którego uczelnia zatrudniła
w ramach programu pomocy byłym skazańcom „Druga Szansa” i ruszył
w stronę kościoła św. Józefa, który znajdował się kilkadziesiąt metrów
dalej.
Alojzy Świderek usłyszał trzask, pisk i odgłos
ciągnięcia czegoś ciężkiego po ziemi, ale się nie odwrócił.
Miał ważniejsze rzeczy na głowie od głupkowatego
reportera i jego durnego programu.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz